wtorek, 12 kwietnia 2011

... straight to nowhere

Czasami zastanawiam się czy ja, człowiek słuchający muzyki w sposób rzekomo niezależny od aktualnych trendów, też jestem mimowolnie urabiany przez mainstreamowy rynek muzyczny. Nie słucham radia, czasem tylko Antyradio. Nie oglądam kanałów muzycznych w TV - poza wypadami do pizzerii, gdzie też staram się siadać tyłem do telewizora (żeby mi się nie cofało, bo pizzy szkoda). Jeśli odwiedzam portale muzyczne, to przeglądam je w taki sposób, jakbym miał w umyśle wbudowany antyspam - wyszukuję wzrokiem interesujące mnie słowa kluczowe, a resztę ignoruję. A mimo to odnoszę wrażenie, że popkultura bezlitośnie wpływa na mój gust i pogląd na muzykę. I nie tylko mój.

Przenieśmy się w czasie do połowy lat 80. Czy ktoś sobie wyobraża, żeby ówcześni fani Metaliki słuchali Madonny? To tak jakby dzisiaj ktoś wyszedł z koncertu Decapitated i puścił sobie w domu Dodę do poduszki. Niewyobrażalne.

Ale czasy się zmieniają. Ja się nie krzywię, gdy słyszę "Like A Virgin" albo "Papa Don't Preach". Rozmawiając czasem z kumplami słuchającymi podobnej muzyki co ja również słyszę, że Madonna z tamtego okresu jest strawna. No to jak to, czyżbyśmy byli mniej hardkorowi niż metalowcy sprzed dwudziestu, trzydziestu lat? Chyba niekoniecznie. Moja teoria jest następująca: muzyka, ponieważ musi się rozwijać, idzie w stronę ekstremów - metal jest coraz cięższy, ostrzejszy, bardziej "zły". A pop? Ekstremalnie kiczowaty i tandetny.
To jest jak nieustannie rozszerzające się koło. W środku wpisujemy dobrą muzykę, a im bliżej brzegu, tym większy szmelc. W latach osiemdziesiątych koło miało promień o długości x i ówczesna Madonna była blisko brzegu. Teraz koło się powiększyło, promień zwiększył się do 10x. "Like A Virgin" jest stosunkowo blisko środka, a na obrzeżach naszego koła mamy muzykę tak gównianą, że 30 lat temu nie istniało nic podobnego nawet jako koszmar albo kiepski dowcip.
Jeśli już jesteśmy przy Madonnie - w "Papa Don't Preach" śpiewa o swoim chłopaku m.in. tak:
Daddy daddy if you could only see
How good he's been treating me
You'd give us a blessing right now
'Cos we are in love

Wyobrażacie sobie, żeby teraz jakaś gwiazda popu coś takiego zaśpiewała? Przecież zostałaby zabita śmiechem. Dziewczyna, którą obchodzi coś zdanie ojca? ZAŚCIANEK! Oj, zmieniają się czasy... Nie wątpię, że piosenki Madonny zarówno wtedy jak i dziś były produktem "inżynierii muzycznej", ale tym bardziej uderza jak bardzo zmieniła się nasza obyczajowość.

Żeby nie opierać się na jednym przykładzie i to tak rozciągniętym w czasie, pójdę dalej. Wszyscy kojarzymy Britney Spears. Do świata popkultury wdarła się chyba przede wszystkim utworem "Oops I did it again". Szmira nie z tej ziemi, ale taka "pozornie niegroźna". A kiedy słyszę jej nowe nagrania w moim mózgu zapala się czerwona lampka i rozlega się dźwięk syreny, bo oto słyszę numer, który po prostu ogłupia. Normalnie inwazja kosmitów, przypomina się film "They Live!".

OK, wystarczy gadania o muzycznym szmaciarstwie. Teraz proponuję się znowu cofnąć w czasie, do roku 1982. Wtedy to na pierwsze miejsce billboardu (USA, Australia i UK!) wspiął się numer "Come On Eileen" zespołu Dexy's Midnight Runners.

Zwróćcie uwagę, że nie jest to muzyka banalna. Zmienia się tu tempo, zmienia się klucz, mamy naleciałości folku.

Powiedzmy jednak, że w świadomości przeciętnego słuchacza Dexy's Midnight Runners jest zespołem jednego utworu. Takim tytułem na pewno nie można jednak obrazić formacji Queen, TOTO, INXS i Michaela Jacksona, którzy byli na przełomie lat 80 i 90 na ustach wszystkich. I w moim odczuciu była to naprawdę dobra muzyka, zresztą chyba mało kto by z tym polemizował. W latach 90 na listach przebojów królował pocieszny Mr President z numerem "Coco Jambo", Loft z "Mallorca", Ace Of Base "All That She Wants" i takie tam pioseneczki, później były Spice Girls. 10 lat temu myśłałem, że to była odmóżdżająca muzyka, ale wielkie wytwórnie płytowe wkrótce mnie znokautowały, przygotowały szarokomórczane ludobójstwo... Wszystko czym raczą nas Katy Perry i Lady Gaga skutecznie zachęcają mnie, żeby pizzę jeść w domowym zaciszu.

Konkludując: choć styczność z popkulturą staram się ograniczać do minimum, to jestem urabiany przez media. W obliczu nowości muzyka, którą kiedyś uważałem za totalne dno teraz wydaje mi się strawna w umiarkowanych ilościach.

Żeby jednak nie kończyć takim negatywnym akcentem, to muszę zwrócić uwagę na coś, co jest w naszych czasach bardzo pozytywne: Internet, który ma spory udział w promowaniu różnych Dodów, Gagów i innych produktów marketingu, za pośrednictwem takich serwisów jak YouTube czy MySpace dają możliwość odkrywania niezależnych, młodych i ambitnych wykonawców. Przed wypływającą z radia i TV falą dziadostwa możemy się bronić słuchając dobrej muzyki, którą coraz trudniej promować tradycyjnymi sposobami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz