Chciałbym Wam dzisiaj zaproponować na kolację trochę niemieckiego "gówna". Ciekawe czy ktoś pamięta jeszcze taką kapelę jak H-Blockx? A to, że z Niemiec są panowie to chyba już konkretne odkrycie...Ja, nie to żebym nie wiedział, ale dużo ludzi nie wie, że w latach '90 byli dobrzy Niemieccy wykonawcy muzyki rockowej (Tak, tak nie tylko Guano Apes). Cofamy się w czasie i odpalamy płytę "Time To Move" z 1994 roku. Co na niej znajdziemy? Masę energii i dużo tematu pod tytułem crossover, połączenia rapu z rockiem (ale w tym bardzo pozytywnym znaczeniu). Ej naprawdę ta płyta kopie po dupie konkretnie, jeśli chodzi o część muzyczną to jakoś mi pasuje tutaj Flapjack, chociaż "naleśnik" jest trochę bardziej street rockin, a tutaj mamy więcej punkowego brzmienia. Dużo chórkowych krzyknięć i luzu o który obecnie trudno w muzyce...Najfajniejsze w tej kapeli jest to, że ma coś w sobie czego nie mają inne...tak tak, Niemcy poza pomysłem z 1939 roku (z ich perspektywy patrząć) mają więcej dobrych pomysłów...niestety jak ojczyzna w 1945 tak i oni ponieśli porażkę mniej więcej na wysokości utworu "Power", niewiem z jakiej płyty i z którego roku, nie obchodzi mnie to bo jest słaba...ale "Time To Move" kopie zad między rów!!!!
czwartek, 4 sierpnia 2011
wtorek, 2 sierpnia 2011
Między piekłem, a niebem
Od dłuższego czasu zbieram się do napisania czegoś Ronnie'm J. Dio, ale co bym nie spłodził, to zaraz usuwam. Trudno jest pisać bez pompy o postaci tak legendarnej we wszystkim co robiła, jak Dio.
Dlatego wdzięczny jestem redaktorom onetu, że mnie poniekąd wyręczyli. Poniżej link do artykułu z tego serwisu, poświęconego frontmanowi takich gigantów jak Rainbow, Black Sabbath i DIO.
Między piekłem, a niebem.
A za jakiś czas może w końcu wrzucę coś od siebie.
Dlatego wdzięczny jestem redaktorom onetu, że mnie poniekąd wyręczyli. Poniżej link do artykułu z tego serwisu, poświęconego frontmanowi takich gigantów jak Rainbow, Black Sabbath i DIO.
Między piekłem, a niebem.
A za jakiś czas może w końcu wrzucę coś od siebie.
czwartek, 21 lipca 2011
"Did I ask too much?"
Za U2 nie przepadam, a zwłaszcza za Bono, który, pomimo całej swojej działalności charytatywnej, wydaje mi się gwiazdorem i dupkiem. Ale jedno muszę mu przyznać - pisze niesamowite teksty.
I w ten sposób pomimo swojej niechęci do U2 samego w sobie lubię "Beautiful Day", lubię "Stuck In A Moment You Can't Get Out Of", lubię "With Or Without You"... i uwielbiam "One".
Na szczęście niebiosa obdarzyły nas wykonaniem IMO o niebo lepszym niż oryginał, a mianowicie wykonaniem formacji Automatic Baby. Cóż to za twór? Jest to hybryda REM/U2. Z REM mamy tu wokalistę Michael'a Stipe'a i gitarzystę Mike'a Mills'a, a z U2 basistę Adama Clayton'a i pałkera Larry'ego Mullena Jr.
A skąd ta dziwna nazwa? Proste - projekt powstał w 1993 r., po wydaniu płyty "Automatic For The People" przez REM i "Achtung Baby" U2. Rachu ciachu tu i tam, i voila! - nazwa gotowa.
No, a poniżej wspomniana już wersja "One"... (naszykujcie chusteczki)
I w ten sposób pomimo swojej niechęci do U2 samego w sobie lubię "Beautiful Day", lubię "Stuck In A Moment You Can't Get Out Of", lubię "With Or Without You"... i uwielbiam "One".
Na szczęście niebiosa obdarzyły nas wykonaniem IMO o niebo lepszym niż oryginał, a mianowicie wykonaniem formacji Automatic Baby. Cóż to za twór? Jest to hybryda REM/U2. Z REM mamy tu wokalistę Michael'a Stipe'a i gitarzystę Mike'a Mills'a, a z U2 basistę Adama Clayton'a i pałkera Larry'ego Mullena Jr.
A skąd ta dziwna nazwa? Proste - projekt powstał w 1993 r., po wydaniu płyty "Automatic For The People" przez REM i "Achtung Baby" U2. Rachu ciachu tu i tam, i voila! - nazwa gotowa.
No, a poniżej wspomniana już wersja "One"... (naszykujcie chusteczki)
wtorek, 12 lipca 2011
Brad Fiedel to taki gość który pisze muzykę do filmów
Są takie filmy, które widzieli wszyscy. A nawet jeśli nie widzieli, to przynajmniej o nich słyszeli. Takim flimem z pewnością jest "Terminator".
Osobiście zazwyczaj sceptycznie podchodzę do hollywoodzkich superprodukcji, ale ten film to dla mnie pozycja kultowa. W zasadzie powinienem powiedzieć "filmy", bo dwie części nakręcone przez Camerona to klasyki absolutne, a "trójka" Johnatana Mostowa mniej lub bardziej udolnie próbuje iść w ich ślady. Jednak "Terminator", poza fenomenalnymi scenami pościgowymi i jak na swoje czasy, świetnymi efektami specjalnymi, ma też fan-ta-sty-czny klimat! Wszyscy miłośnicy post-apokaliptycznych klimatów będą zachwyceni, choć tu mamy przedstawione raczej preludium do owej post-apokalipsy. No i nie brakuje pewnej dawki humoru. Paradoksalnie dzięki temu te filmy nie są śmieszne w swojej pompatyczności.
Rozpisałem się, a to przecież blog o muzyce, a nie o filmach. Do napisania tej notki skłoniła mnie muzyka Brada Fiedela jaką napisał do pierwszej i drugiej części "Terminatora". Poniżej znajduje się link do tzw. "opening credits" z Terminatora 2 (niestety ktoś chciwy zablokował możliwość umieszczania tego na swoich stronach). Klimat tej sceny jest wg mnie przytłaczający i jest ona jedną lepszych w swoim rodzaju.
Terminator 2 - Opening Credits
Osobiście zazwyczaj sceptycznie podchodzę do hollywoodzkich superprodukcji, ale ten film to dla mnie pozycja kultowa. W zasadzie powinienem powiedzieć "filmy", bo dwie części nakręcone przez Camerona to klasyki absolutne, a "trójka" Johnatana Mostowa mniej lub bardziej udolnie próbuje iść w ich ślady. Jednak "Terminator", poza fenomenalnymi scenami pościgowymi i jak na swoje czasy, świetnymi efektami specjalnymi, ma też fan-ta-sty-czny klimat! Wszyscy miłośnicy post-apokaliptycznych klimatów będą zachwyceni, choć tu mamy przedstawione raczej preludium do owej post-apokalipsy. No i nie brakuje pewnej dawki humoru. Paradoksalnie dzięki temu te filmy nie są śmieszne w swojej pompatyczności.
Rozpisałem się, a to przecież blog o muzyce, a nie o filmach. Do napisania tej notki skłoniła mnie muzyka Brada Fiedela jaką napisał do pierwszej i drugiej części "Terminatora". Poniżej znajduje się link do tzw. "opening credits" z Terminatora 2 (niestety ktoś chciwy zablokował możliwość umieszczania tego na swoich stronach). Klimat tej sceny jest wg mnie przytłaczający i jest ona jedną lepszych w swoim rodzaju.
Terminator 2 - Opening Credits
poniedziałek, 11 lipca 2011
"Zmierzch rockowego buntu".
Polecam do przeczytania artykuł, który pojawił się dziś na onecie. Mówi o tym, jak zmienił się na przestrzeni ostatnich lat typowy gwiazdor rockowy.
Zmierzch rockowego buntu
Zmierzch rockowego buntu
Silent scream, crucified bastard sons
Moi mili, pozostajemy w klimacie Slayera...
Jeśli ktoś jeszcze nie czuje, że sekcja jego mózgu odpowiedzialna za przemyślenia dotyczące aborcji została zgwałcona dostatecznie, to poniżej przedstawiam utwór formacji Slayer zatytułowany "Silent Scream".
Nightmare, the persecution
A child's dream of death.
Torment, ill forgotten
A soul that will never rest.
Guidance - it means nothing
In a world of brutal time.
Electric, circus wild,
Deep in the infants mind.
Silent Scream
Bury the unwanted child.
Beaten and torn
Sacrifice the unborn.
Shattered another child
Bearer of no name.
Restrained, insane games
Suffer the children condemned.
Scattered, remnants of life,
Murder a time to die.
Pain, sufferaged toyed
Life's little fragments destroyed
Silent Scream
Crucify the bastard son.
Beaten and torn
Sanctify lives of scorn.
Life preordained
Humanity maintained.
Extraction, termination
Pain's agonizing stain.
Embryonic death,
Embedded in your brain.
Suffocation, strangulation,
Death is mocking you insane.
Nightmare, the persecution
A child's dream of death.
Torment, ill forgotten
A soul that will never rest.
Innocence withdrawn in fear.
Fires burning can you hear
Cries in the night.
Moje zmysły zostały dziś otoczone i brutalnie zaatakowane. Wracałem z zakupów, a w słuchawkach na full volume leciał Slayer. Nagle tuż przede mną wyłoniła się śliczna brunetka w spódniczce w groszki, które to spódniczki wręcz uwielbiam. Moje nozdrza wypełnił zapach jej perfum. I wiecie co? Wyprzedziłem ją, bo rozpraszała mnie kiedy w słuchawkach leciał "Mandatory Suicide". Nigdy nie poddawałem w wątpliwość swojej seksualności, ale teraz zastanawiam się czy przypadkiem nie jestem jakimś metalofilem ;)
Pozdrawiam wszystkich podobnie zboczonych!!!
Jeśli ktoś jeszcze nie czuje, że sekcja jego mózgu odpowiedzialna za przemyślenia dotyczące aborcji została zgwałcona dostatecznie, to poniżej przedstawiam utwór formacji Slayer zatytułowany "Silent Scream".
Nightmare, the persecution
A child's dream of death.
Torment, ill forgotten
A soul that will never rest.
Guidance - it means nothing
In a world of brutal time.
Electric, circus wild,
Deep in the infants mind.
Silent Scream
Bury the unwanted child.
Beaten and torn
Sacrifice the unborn.
Shattered another child
Bearer of no name.
Restrained, insane games
Suffer the children condemned.
Scattered, remnants of life,
Murder a time to die.
Pain, sufferaged toyed
Life's little fragments destroyed
Silent Scream
Crucify the bastard son.
Beaten and torn
Sanctify lives of scorn.
Life preordained
Humanity maintained.
Extraction, termination
Pain's agonizing stain.
Embryonic death,
Embedded in your brain.
Suffocation, strangulation,
Death is mocking you insane.
Nightmare, the persecution
A child's dream of death.
Torment, ill forgotten
A soul that will never rest.
Innocence withdrawn in fear.
Fires burning can you hear
Cries in the night.
Moje zmysły zostały dziś otoczone i brutalnie zaatakowane. Wracałem z zakupów, a w słuchawkach na full volume leciał Slayer. Nagle tuż przede mną wyłoniła się śliczna brunetka w spódniczce w groszki, które to spódniczki wręcz uwielbiam. Moje nozdrza wypełnił zapach jej perfum. I wiecie co? Wyprzedziłem ją, bo rozpraszała mnie kiedy w słuchawkach leciał "Mandatory Suicide". Nigdy nie poddawałem w wątpliwość swojej seksualności, ale teraz zastanawiam się czy przypadkiem nie jestem jakimś metalofilem ;)
Pozdrawiam wszystkich podobnie zboczonych!!!
środa, 6 lipca 2011
Deszczowa piosenka
Pogoda od kilku dni kołysze do snu. Nawet kawa nie jest już wystarczająco pobudzająca żeby wyrwać mnie z objęć włażącego przez szczeliny w oknach Morfeusza. To znak, że czas sięgnąć po bardziej drastyczne środki. Czas zagotować trzewia, a nie wodę w czajniku.
Jednym zdaniem: czas odpalić Slayer'a. Brzmienie tego zespołu działa na mnie bardziej elektryzująco niż akumulator samochodowy podpięty do palców obu rąk.
Leo Fender zapewne nie poznaje instrumentu stworzonego przez siebie gdy słyszy wymiatającego Jeff'a Hannemana. Jego gitary miały krystalicznie czysty i jasny dźwięk. To co robi duet King/Hanneman przypomina rozdzieranie czasoprzestrzeni. A solówki brzmią jak rżenie konia. Tak, panowie ze Slayera zdecydowanie lubują się w kreowaniu satanistycznej otoczki wokół swojej muzyki.
Gra perkusisty (podwójna stopa!) kojarzy mi się z wysypywaniem kartofli z worka i w tym odosobnionym przypadku jest to komplement. Bicie w werbel jest tak intensywne, jakby chciało przyspieszyć bicie serca. To po prostu pasuje do klimatu całkowitej rzeźni i agresji atakującej nas z głośników.
Na koniec pozostaje głos Tom'a Array'i. O niektórych mówi się, że mają anielski głos. O Tom'ie można powiedzieć coś dokładnie odwrotnego - ma taki power jakby śpiewał w chórku z diabłem. Albo przynajmniej jakby jadł tylko surowe mięso.
Ostatni akapit wypowiem w (tylko trochę) bardziej poważnym tonie:
Na świecie jest mnóstwo kapel które grają szybciej, stroją się niżej, których solówki mają jeszcze mniej sensu, a wokaliści bardziej drą ryja, ale żadna z tych kapel nie brzmi dla mnie tak ostro i agresywnie jak Slayer.
P.S. Komentarz pod filmikiem na YT: "Jeff used to bully Chuck Norris". xD
P.P.S. A co tam, jakby komuś Raining Blood nie wystarczył, to pod spodem mam jeszcze jedną propozycję na pobudzenie:
Jednym zdaniem: czas odpalić Slayer'a. Brzmienie tego zespołu działa na mnie bardziej elektryzująco niż akumulator samochodowy podpięty do palców obu rąk.
Leo Fender zapewne nie poznaje instrumentu stworzonego przez siebie gdy słyszy wymiatającego Jeff'a Hannemana. Jego gitary miały krystalicznie czysty i jasny dźwięk. To co robi duet King/Hanneman przypomina rozdzieranie czasoprzestrzeni. A solówki brzmią jak rżenie konia. Tak, panowie ze Slayera zdecydowanie lubują się w kreowaniu satanistycznej otoczki wokół swojej muzyki.
Gra perkusisty (podwójna stopa!) kojarzy mi się z wysypywaniem kartofli z worka i w tym odosobnionym przypadku jest to komplement. Bicie w werbel jest tak intensywne, jakby chciało przyspieszyć bicie serca. To po prostu pasuje do klimatu całkowitej rzeźni i agresji atakującej nas z głośników.
Na koniec pozostaje głos Tom'a Array'i. O niektórych mówi się, że mają anielski głos. O Tom'ie można powiedzieć coś dokładnie odwrotnego - ma taki power jakby śpiewał w chórku z diabłem. Albo przynajmniej jakby jadł tylko surowe mięso.
Ostatni akapit wypowiem w (tylko trochę) bardziej poważnym tonie:
Na świecie jest mnóstwo kapel które grają szybciej, stroją się niżej, których solówki mają jeszcze mniej sensu, a wokaliści bardziej drą ryja, ale żadna z tych kapel nie brzmi dla mnie tak ostro i agresywnie jak Slayer.
P.S. Komentarz pod filmikiem na YT: "Jeff used to bully Chuck Norris". xD
P.P.S. A co tam, jakby komuś Raining Blood nie wystarczył, to pod spodem mam jeszcze jedną propozycję na pobudzenie:
poniedziałek, 27 czerwca 2011
"Te, grało toto jak się całowaly w tym fylmie..."
Jak dotąd konsekwentnie pomijaliśmy na tym blogu muzykę filmową. Sam nie wiem czemu. Nawet gry komputerowe miały swoje 5 minut. A przecież muzyka filmowa bywa nie tylko przepiękna, ale często bardziej rozpoznawalna niż zwykłe albumy wydawane przez różnych artystów. Często staje się ikoną, elementem popkultury tak popularnym, że zaczyna żyć własnym życiem. Ale za dużo patosu, a za mało konkretów, nie sądzicie? Więc zróbmy sobie taką konfrontację: wybieramy najbardziej charakterystyczny kawałek rockowy jaki znamy, np. "Another Brick In The Wall pt. 2" albo "Smoke On The Water" i puszczamy go dziesięciu osobom, które o muzyce nie mają zielonego pojęcia. Później tym samym osobom puszczamy temat muzyczny z Gwiezdnych Wojen, ten najbardziej popularny. Johnowi Williamsowi wróżę w najgorszym razie remis. Ale ja chcę Wam pokazać mniej oklepane utwory, z nowszych części:
Duel Of The Fates:
Across The Stars:
Fantastyczne utwory, a to tylko wierzchołek góry lodowej. Co powiedzieć, jak przejdziemy do twórczości Ennio Morricone? Co powiedzieć jak będziemy opisywać ścieżkę dźwiękową z filmu "Forrest Gump"? Ale to innym razem...
Duel Of The Fates:
Across The Stars:
Fantastyczne utwory, a to tylko wierzchołek góry lodowej. Co powiedzieć, jak przejdziemy do twórczości Ennio Morricone? Co powiedzieć jak będziemy opisywać ścieżkę dźwiękową z filmu "Forrest Gump"? Ale to innym razem...
wtorek, 21 czerwca 2011
Anorexia nervosa...
Anorexia nervosa - zaburzenie odżywiania, polegające na celowej utracie wagi wywołanej i podtrzymywanej przez osobę chorą. Obraz własnego ciała jest zaburzony, występują objawy dysmorfofobii. Lęk przybiera postać uporczywej idei nadwartościowej, w związku z czym pacjent wyznacza sobie niski limit wagi. Największe zagrożenie zachorowaniem dotyczy wieku między 14 a 18 rokiem życia. Po raz pierwszy opisał to zaburzenie w XVII wieku Marton...
Nie zamierzam zmieniać bloga w poradnik medyczny, co ewentualnie sugerowałby powyższy tekst...niestety tym razem chodzi o pewną osobę ściśle związaną z rock n rollem...
Raczej większość z Was powinna kojarzyć zespół Silverchair...Niesamowicie energiczne i pasjonujące trio z Australii. Wokalnie udziela się tam niejaki Daniel Johns. Teksty, barwa wokalu oraz zaangażowanie emocjonalne w wartstwę liryczną pozwalają myśleć, że mieliśmy do czynienia z małym geniuszem, odważnym i nie lekąjącym się opinii publicznej...Wyobraźci sobie, że w 1995 roku gdy Daniel miał 16 lat ukazała się ich pierwsza płyta "Frogstomp" na której znalazły się takie utwory jak "Pure Massacre" mówiący o bezsensu wojny i nienawiści międzyludzkiej, czy też "kontrowersyjny" jak to krytycy określili "Suicidal Dream" :
"...people making fun of me,
for no reason but jealousy.
I fantasise about my death,
I'll kill myself from holding my breath..."
Właśnie w wieku ok. 16 lat pojawiły się nasilone problemy z jadłowstrętem psychicznym jak to pięknie tłumaczy się AN...Dyskomfort był tak ogromny, że podczas nagrywania drugiej i trzeciej płyty waga Daniela malała w zastraszającym tempie...Utwory takie jak "Freak" czy "No Association" to idelane potwierdznie tego co działo się z młodym człowiekiem w tamtym okresie...Swoje apogeum choroba Daniela przybrała w 1998 roku przed nagrywaniem płyty "Neon Ballroom"...W jednym z wywiadów oznajmił, że tuż przed wejściem do studia ważył mniej niż 50 kilo...Ja sam do potężnych osób nie należę i jak mam sobie siebie wyobrazić o 30 kilo chudszego...praktycznie nie ma człowieka...Jednak po raz kolejny okazuje się, że siła człowieka drzemie w jego psychice, a nie predyspozycjach fizycznych bo właśnie odwaga z jaką wyśpiewuje teksty na płycie NB jest wręcz porażająca...
"...emotion sickness...addict with no heroin..."
czy też znany większości singiel "Ana's Song" :
"...and you're my obsession
I love you to the bones
and ana wrecks your life
like an anorexia life..."
Z tego co wiem Daniel Johns ma się już dobrze, wyzdrowiał...cieszę się niezmiernie bo darzę gościa olbrzymią sympatią, a to kolejny który otarł się o śmierć...
Nie zamierzam zmieniać bloga w poradnik medyczny, co ewentualnie sugerowałby powyższy tekst...niestety tym razem chodzi o pewną osobę ściśle związaną z rock n rollem...
Raczej większość z Was powinna kojarzyć zespół Silverchair...Niesamowicie energiczne i pasjonujące trio z Australii. Wokalnie udziela się tam niejaki Daniel Johns. Teksty, barwa wokalu oraz zaangażowanie emocjonalne w wartstwę liryczną pozwalają myśleć, że mieliśmy do czynienia z małym geniuszem, odważnym i nie lekąjącym się opinii publicznej...Wyobraźci sobie, że w 1995 roku gdy Daniel miał 16 lat ukazała się ich pierwsza płyta "Frogstomp" na której znalazły się takie utwory jak "Pure Massacre" mówiący o bezsensu wojny i nienawiści międzyludzkiej, czy też "kontrowersyjny" jak to krytycy określili "Suicidal Dream" :
"...people making fun of me,
for no reason but jealousy.
I fantasise about my death,
I'll kill myself from holding my breath..."
Właśnie w wieku ok. 16 lat pojawiły się nasilone problemy z jadłowstrętem psychicznym jak to pięknie tłumaczy się AN...Dyskomfort był tak ogromny, że podczas nagrywania drugiej i trzeciej płyty waga Daniela malała w zastraszającym tempie...Utwory takie jak "Freak" czy "No Association" to idelane potwierdznie tego co działo się z młodym człowiekiem w tamtym okresie...Swoje apogeum choroba Daniela przybrała w 1998 roku przed nagrywaniem płyty "Neon Ballroom"...W jednym z wywiadów oznajmił, że tuż przed wejściem do studia ważył mniej niż 50 kilo...Ja sam do potężnych osób nie należę i jak mam sobie siebie wyobrazić o 30 kilo chudszego...praktycznie nie ma człowieka...Jednak po raz kolejny okazuje się, że siła człowieka drzemie w jego psychice, a nie predyspozycjach fizycznych bo właśnie odwaga z jaką wyśpiewuje teksty na płycie NB jest wręcz porażająca...
"...emotion sickness...addict with no heroin..."
czy też znany większości singiel "Ana's Song" :
"...and you're my obsession
I love you to the bones
and ana wrecks your life
like an anorexia life..."
Z tego co wiem Daniel Johns ma się już dobrze, wyzdrowiał...cieszę się niezmiernie bo darzę gościa olbrzymią sympatią, a to kolejny który otarł się o śmierć...
środa, 15 czerwca 2011
Jest na świecie kilka wykurwistych płyt...
Czasami sam sobie zadaję pytanie: "jaka jest najlepsza płyta na świecie"? Oczywiście nie mam na to mądrej odpowiedzi, bo i pytanie głupie, ale moja niemądra odpowiedź to "The Wall".
Jak każdy, mam kilka takich swoich ulubionych albumów do których podchodzę z autentyczną czcią. Choć z pewnością większość z nich jest nie do przecenienia pod względem wpływu na całą muzykę rockową, to przede wszystkim są one szczególne dla mnie samego. I nie potrafę powiedzieć dlaczego, ale nadal to "The Wall" jest dla mnie najlepszą płytą, a nie "...And Justice For All" ani "Brave New World". Czy jest to zasługa koncepcji tego albumu, jego uniwersalnej tematyki? Przenikającego do głębi klimatu, świetnych kompozycji, spójnego materiału? A może mistrzowskiej gry na gitarze Davida Gilmoura? Z pewnością wszystkiego po kolei. Taki majstersztyk nie może być dziełem przypadku, ani teatrem jednego aktora. Tutaj wszystko zgrało się perfekcyjnie, a obrazu doskonałości dopełnia przejmujący film w reżyserii Alana Parkera.
P.S. No i przystałem do grona piewców wychwalających pod niebiosa ten album... cóż poradzić, kocham go i tyle :)
Jak każdy, mam kilka takich swoich ulubionych albumów do których podchodzę z autentyczną czcią. Choć z pewnością większość z nich jest nie do przecenienia pod względem wpływu na całą muzykę rockową, to przede wszystkim są one szczególne dla mnie samego. I nie potrafę powiedzieć dlaczego, ale nadal to "The Wall" jest dla mnie najlepszą płytą, a nie "...And Justice For All" ani "Brave New World". Czy jest to zasługa koncepcji tego albumu, jego uniwersalnej tematyki? Przenikającego do głębi klimatu, świetnych kompozycji, spójnego materiału? A może mistrzowskiej gry na gitarze Davida Gilmoura? Z pewnością wszystkiego po kolei. Taki majstersztyk nie może być dziełem przypadku, ani teatrem jednego aktora. Tutaj wszystko zgrało się perfekcyjnie, a obrazu doskonałości dopełnia przejmujący film w reżyserii Alana Parkera.
P.S. No i przystałem do grona piewców wychwalających pod niebiosa ten album... cóż poradzić, kocham go i tyle :)
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)