czwartek, 16 grudnia 2010

Bruce Dickinson (cz. 1)

(notkę podzieliłem na dwie części, ponieważ wyszła mi trochę przydługa).

Dzisiaj chciałbym przybliżyć co niektórym sylwetkę Bruce'a Dickinsona, którego wszyscy znamy i kochamy z występów w Iron Maiden. Napisałem już kiedyś, że Bruce jest moim idolem, nie napisałem natomiast, że tyczy się to nie tylko jego kariery muzycznej, ale też rzeczy, które robi poza śpiewaniem, a robi dużo.

W chwili, gdy piszę te słowa, Bruce ma 51 lat. Nagrał 11 płyt studyjnych z Iron Maiden, 6 solowych i jedną ze swoją pierwszą kapelą, Samson. Do tego dochodzi jeszcze sporo koncertówek. W zasadzie nie jest to szokująco duży dorobek, biorąc pod uwagę jego wiek. Zresztą, może pomyliłem się przy liczeniu, ale nie ma to większego znaczenia. Nie o jego dokonaniach muzycznych chcę napisać, bo to możecie sobie sprawdzić w wikipedii. Poza tym jest to postać dla heavy metalu wręcz ikoniczna i jego muzyki raczej nikomu nie trzeba przedstawiać. Nie każdy jednak wie, jak wiele innych ciekawych rzeczy Dickinson robił lub robi, a te rzeczy czynią z niego postać bardzo inspirującą.

Bruce bardzo różni się od typowych, czy raczej stereotypowych gwiazd rocka, jak James Hetfield czy panowie z Led Zeppelin. Jego styl bycia i poglądy na pewne tematy przypominają bardziej nieodżałowanego Ronniego J. Dio. Weźmy dla przykładu narkotyki. Dickinson brzydzi się nimi - z tego powodu odszedł z Samson, swojej pierwszej kapeli, gdzie atmosfera była mocno rock'n'rollowa. Także w Iron Maiden Bruce nigdy nie brał dragów, dzięki czemu w trakcie jednej solówki Dave'a Murray'a przebiega na scenie większy dystans niż Ozzy Osbourne przemieszcza się (tu o bieganiu nie ma mowy) w trakcie całej trasy koncertowej. Ten gość wie, że jeśli chce się pożyć długo i na jakimś poziomie, to trzeba o siebie dbać. Podczas wypadów do pubu, zamiast dawać w palnik z kolegami z kapeli, często popija soki warzywne, a na sesje nagraniowe albumu "A Matter Of Life And Death" dojeżdżał rowerem. Do jego sportowych zamiłowań jeszcze wrócimy.

Jest jeszcze drugi, może nawet ważniejszy powód, dla którego Bruce tak o siebie dba - na codzień pracuje jako pilot linii lotniczych Astraues Airlines i lata sobie Boeingiem 757. Wiadomo - pilot liniowego odrzutowca musi być zawsze w topowej kondycji. Ta przygoda z lotnictwem rozpoczęła się w latach 90. i trwa do dziś, a swoje odbicie znajduje również w karierze muzycznej Dickinsona: nie tylko pisze piosenki poświęcone lataniu ("Kill Devil Hill" z solowej "Tyranny Of Souls" i "Coming Home" z "The Final Frontier" Maidenów), ale podczas niedawnej trasy Żelaznej Dziewicy po Amerykach (polecam dokument "Flight 666"!) zespół wraz z całą ekipą i sprzętem latał własnym Boeingiem 757, nazwanym Ed Force One (słaba nazwa?)! Pilotował go nie kto inny jak kapitan Bruce Dickinson.



c.d.n.

2 komentarze:

  1. Nooooo nawet pamiętam taki dokument czy nawet ciąg programów na Discovery czy tam NG gdzie Bruce opowiada właśnie o samolotach i ogólnie o lotnictwie. Świetna sprawa, że tak "zapracowany" koleś jak on ma na to czas, ale wydaje mi się, że jest to silniejsze od Niego i poprostu kocha latać i tyle...szacunek za pasję do muzyki i lotnictwa!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. James Hetfield też nie brał i nie bierze narkotyków ;)

    OdpowiedzUsuń