wtorek, 28 grudnia 2010
quo vadis?
Pozdrowienia dla wszystkich, którym szlak pielgrzymi się dłuży.
Pozdrowienia dla wszystkich, dla których ten numer jest szczególny.
poniedziałek, 27 grudnia 2010
The Beast
Właśnie coś takiego mi się dzisiaj... nie przydarzyło. Ale w zamian przypomniałem sobie solową twórczość Paula "The Beast" Di'Anno. Zacząłem surfowanie po serwisie od "Doctor Doctor" UFO i link po linku dopłynąłem do tego utworu:
Nie słyszałem wcześniej tego kawałka, ale teraz od razu przypadł mi do gustu, ma fajny klimat.
Trochę jeszcze poprzeglądałem zasoby YouTube'a w kategorii "Paul Di'Anno" i znalazłem fajny cover "Living in America" Jamesa Browna.
Pamiętam, jak Paul grał kiedyś w Polsce i na koncert przyszło może ze 100 osób...
Bestia ma niesamowity głos i przeponę chyba ze stali, ale niestety bez Harrisa, który pisałby dla niego numery, jego twórczość nie wybija się ponad przeciętność. Gdyby trafił do lepszej kapeli, jego kariera mogłaby potoczyć się zupełnie inaczej.
poniedziałek, 20 grudnia 2010
Bruce Dickinson (cz. 2)
W latach 90. nasz bohater parał się pisaniem książek. Najbardziej znanym jego tworem są "Przygody Lorda Ślizgacza", wydane również w Polsce. Nie oszukujmy się, do Dostojewskiego mu trochę brakuje, jednak warto odnotować, że na tym polu również próbował swoich sił. W 2001 roku Dickinson napisał scenariusz filmowy, schował go do szuflady i wyjął po jakichś sześciu latach. Wtedy nakręcono film fabularny "Chemical Wedding". Opowiada on o reinkarnacji Alistaira Crowley'a, uważanego za prekursora filozofii satanistycznej. Crowley interesował Dickinsona od dawna, co odbijało się również w jego twórczości muzycznej (numer "Man Of Sorrows"). Film jest w porządku, na kolana może nie rzuca, ale warto go obejrzeć w wolnej chwili. Jest trochę seksu, fantastyki, dobrej muzyki, jest ładna rudowłosa dziewczyna - nie będziecie raczej żałowali niecałych dwóch godzin spędzonych przy tym filmie.
To jakiego Bruce'a jeszcze nie znacie? Ach tak, Bruce'a - dziennikarza. Dickinson od wielu lat jest dziennikarzem radiowym, prowadził audycje w BBC Radio. W filmie "Third World Chaos" poświęconym Sepulturze widać, jak Bruce przeprowadza wywiad z Maxem Cavalerą i Andreasem Kisserem podczas jednej z edycji Monsters Of Rock. Nie wiem w jakiej roli tam występował, ale zgaduję, że na bieżąco relacjonował przebieg tego festiwalu dla jakiejś stacji radiowej.
Widać go było również w telewizorni, bowiem prowadził na Discovery pięcioodcinkowy cykl "Flying Heavy Metal" poświęcony historii pasażerskich odrzutowców. Dla kompletnie zielonych w temacie panów (panie raczej nie będą zainteresowane) jest to sympatyczna propozycja, bo akurat od poniedziałku do piątku jest na czym oko zawiesić kiedy popijamy po pracy piwko. No chyba, że ktoś woli "M jak miłość"...
W połowie lat 80. pan Dickinson intensywnie zajmował się szermierką. Chodzą nawet słuchy, że miał szanse na znalezienie się w angielskiej drużynie olimpijskiej, w co osobiście jednak wątpię.
Osoby takie jak Layne Staley czy Kurt Cobain są otoczone aurą fatalnej, przyciągającej dramaturgii, przez co stały się postaciami kultowymi. I chociaż byli to wielcy ludzie, to zastanówcie się: czy sami też chcielibyście tak żyć i tak umrzeć? Dickinson całe życie robił sto tysięcy produktywnych, ubogacających rzeczy i aktywnie spełniał swoje marzenia. Mogę tylko życzyć sobie i Wam podobnej motywacji i warunków do działania. I żeby każdy z nas mógł kiedyś powtórzyć słowa, które Bruce śpiewa na ostatniej płycie Maiden:
"(...) I think of my life, reliving the past
There's nothing, but wait 'til my time comes.
I've had a good life, i'd do it again
Maybe I'll come back some time, my friends
For i have lived my life to the full,
i have no regrets (...)"
czwartek, 16 grudnia 2010
Bruce Dickinson (cz. 1)
Dzisiaj chciałbym przybliżyć co niektórym sylwetkę Bruce'a Dickinsona, którego wszyscy znamy i kochamy z występów w Iron Maiden. Napisałem już kiedyś, że Bruce jest moim idolem, nie napisałem natomiast, że tyczy się to nie tylko jego kariery muzycznej, ale też rzeczy, które robi poza śpiewaniem, a robi dużo.
W chwili, gdy piszę te słowa, Bruce ma 51 lat. Nagrał 11 płyt studyjnych z Iron Maiden, 6 solowych i jedną ze swoją pierwszą kapelą, Samson. Do tego dochodzi jeszcze sporo koncertówek. W zasadzie nie jest to szokująco duży dorobek, biorąc pod uwagę jego wiek. Zresztą, może pomyliłem się przy liczeniu, ale nie ma to większego znaczenia. Nie o jego dokonaniach muzycznych chcę napisać, bo to możecie sobie sprawdzić w wikipedii. Poza tym jest to postać dla heavy metalu wręcz ikoniczna i jego muzyki raczej nikomu nie trzeba przedstawiać. Nie każdy jednak wie, jak wiele innych ciekawych rzeczy Dickinson robił lub robi, a te rzeczy czynią z niego postać bardzo inspirującą.
Bruce bardzo różni się od typowych, czy raczej stereotypowych gwiazd rocka, jak James Hetfield czy panowie z Led Zeppelin. Jego styl bycia i poglądy na pewne tematy przypominają bardziej nieodżałowanego Ronniego J. Dio. Weźmy dla przykładu narkotyki. Dickinson brzydzi się nimi - z tego powodu odszedł z Samson, swojej pierwszej kapeli, gdzie atmosfera była mocno rock'n'rollowa. Także w Iron Maiden Bruce nigdy nie brał dragów, dzięki czemu w trakcie jednej solówki Dave'a Murray'a przebiega na scenie większy dystans niż Ozzy Osbourne przemieszcza się (tu o bieganiu nie ma mowy) w trakcie całej trasy koncertowej. Ten gość wie, że jeśli chce się pożyć długo i na jakimś poziomie, to trzeba o siebie dbać. Podczas wypadów do pubu, zamiast dawać w palnik z kolegami z kapeli, często popija soki warzywne, a na sesje nagraniowe albumu "A Matter Of Life And Death" dojeżdżał rowerem. Do jego sportowych zamiłowań jeszcze wrócimy.
Jest jeszcze drugi, może nawet ważniejszy powód, dla którego Bruce tak o siebie dba - na codzień pracuje jako pilot linii lotniczych Astraues Airlines i lata sobie Boeingiem 757. Wiadomo - pilot liniowego odrzutowca musi być zawsze w topowej kondycji. Ta przygoda z lotnictwem rozpoczęła się w latach 90. i trwa do dziś, a swoje odbicie znajduje również w karierze muzycznej Dickinsona: nie tylko pisze piosenki poświęcone lataniu ("Kill Devil Hill" z solowej "Tyranny Of Souls" i "Coming Home" z "The Final Frontier" Maidenów), ale podczas niedawnej trasy Żelaznej Dziewicy po Amerykach (polecam dokument "Flight 666"!) zespół wraz z całą ekipą i sprzętem latał własnym Boeingiem 757, nazwanym Ed Force One (słaba nazwa?)! Pilotował go nie kto inny jak kapitan Bruce Dickinson.
c.d.n.
wtorek, 14 grudnia 2010
Troche muzyki z garażu...
Każdy ma jakichś idoli, nawet osoby które dzisiaj sprzedają miliony płyt i same są ikonami muzyki, kiedyś marzyły żeby grać lub/i śpiewać tak jak ktoś znany. Jest coś magicznego w pierwszych spotkaniach z muzyką, pierwszych udanych próbach zagrania utworów swoich ulubieńców. Być może dzisiaj niektórzy już tego uczucia nie pamiętają, ale uśmiech i radośc jaką widać na twarzy osoby która własnie nauczyła się i zagrała pierwszy raz "Nothing else matters", "Smells like teen spirit" lub "Smoke on the water" jest niesamowita!
Dlatego dzisiaj chciałem przypomnieć o płytce która, (tylko mnie nie palcie na stosie) dla mnie jest ostatnio najlepszą płytą "metaliki", a dla nich jest zestawem piosenek ich idoli z dzieciństwa (nie tylko, ale głównie). Garage Inc. - cudowne covery, w wykonaniu i produkcji tak żywej, że człowiek czuje jakby był razem z chłopakami i ogladał ich w jakimś tytułowym garażu z piwkiem w ręku na starej wytartej kanapie...
Każdy kto lubi brzmienie gitar znajdzie tu coś dla siebie, jest troche bluesa, punk rocka, metalowych ballad, ostrego grania i soczystych solówek. Wydanie jest dwupłytowe i zawiera aż 27 utworów!
Na pierwszej kawałki nagrane pod koniec lat 90-tych, niesamowicie energtyczne "Sabbra Cadabra", "It's electric" czy mój ulubiony "Mercyful Fate", ten ostatni to zbiór kilku połączonych w jedno utworów zespołu Mecyful Fate (a to niespodzianka!), polecam każdemu, to 11min pięknego grania. Potem mamy jeszcze "Astronomy" (drugi w kolejności na mojej liście), przebój "Whiskey in the jar", oraz coś co jest kwintesencją całej płyty "Tuesday's Gone", bluesowy utwór Lynyrd Skynyrd, zagrany z gośćmi z takich zespołów jak Alice in Chains czy Faith No More. Właśnie w tych 9 minutach bluesowego grania widac całą radość, jaką niesie muzyka i wspólne granie "w garażu". Jak ktoś na koniec piosenki nie będzie miał uśmiechu na twarzy to znaczy, że jest robotem! lub słucha disco polo! :)
Drugi krążek to głównie punk, utwory nagrane w latach 80-tych, moim zdaniem troszkę gorsze (co wcale nie znaczy, że słabe!), ale za to dużo częściej słychać, że wszystko jest grane na żywo, jest sporo pomyłek, niedociągnięć, które nie są wcale minusem tej płyty tylko nadają jej niepowtarzalnego klimatu. "Last Caress / Green Hell", "Am I Evil?", "Blitzkrieg", przebój zespołu Budgie "Breadfan", czy bardzo niegrzeczny "So What" dają takiego powera, że na przystanku przy minus 20 będziecie skakać w rytm muzyki i machać głowami.
Zapraszam do słuchania
sobota, 11 grudnia 2010
Pudełko zapałek 20
Teraz pojawia się nowa nadziej dla tego zespołu, na 2011 rok została zapowiedziana premiera najnowszej płyty. Mam nadzieję, że przerwa i to co Thomas robił solo nie wpłynie za mocno na ich styl. Ale to wszystko już wkrótce.
Teraz żeby przypomnieć numer, który ciągle za mną chodzi:
Jakiś frajer zablokował dodawanie oficjalnego video!
środa, 8 grudnia 2010
Full metal...electro!!!!!!!!!!!!!!
REEEEEEEEEEEEEEEEEEEELOOOOOOAAAAAAAADDDDDDDDDD!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
wtorek, 7 grudnia 2010
Chodź tu miła, będziesz ze mną wino piła...
poniedziałek, 6 grudnia 2010
Mikołajki
sobota, 4 grudnia 2010
Składnik X
Na pierwszą płytę z nowym frontmanem przyszło nam czekać do roku 1995. Wtedy pojawił się "The X Factor". Dzisiaj, 15 lat po premierze, album nadal wzbudza mnóstwo kontrowersji. Wielu fanów nie pogodziło się z tym, jak bardzo zaprezentowany na nim materiał odbiega od krążków z tzw. "klasycznej ery". Pierwszą rzeczą, która go wyróżnia, jest oczywiście wokal. Blaze śpiewa zupełnie inaczej niż Bruce - niżej, mroczniej, ma zupełnie inną barwę głosu. Pod względem technicznym oczywiście zbiera od Dickinsona solidne manto, ale na tym albumie nie technika jest najważniejsza. Także instrumentalnie jest to płyta różniąca się od poprzedniczek. Kompozycje są bardziej rozbudowane, wolniejsze, cięższe, bardziej klimatyczne. Kto spodziewa się tu klasycznego dla Maiden galopu, ten srodze się zawiedzie. W zasadzie tylko singlowy "Man On The Edge" i może ew. "Lord Of The Flies" mogłyby uchodzić za kawałki z poprzednich płyt. Reszta wyglądałaby na nich równie osobliwie co Benedykt XVI na śniadaniu w McDonaldzie.
Czasami mówi się, że na "The X Factor" zespół dopasował się do możliwości Blaze'a i utwory pisał pod niego. Ja przyczynę zmiany stylu upatruję gdzie indziej. Możecie się ze mną zgodzić lub nie, ale wg mnie Iron Maiden to Steve Harris i vice versa. W czasie zeszło się odejście Bruce'a z Iron Maiden i rozwód Steve'a z żoną. On przeżywał wtedy bardzo ciężki okres, a swoje uczucia opisał w piosenkach "2 A.M." i "Judgement of Heaven" z omawianej płyty. Uważam, że to właśnie depresja basisty i lidera zespołu w głównej mierze ukształtowała klimat "The X Factor".
Ja tak sobie piszę i piszę, a Wam głośniki stygną... Posłuchajcie tego nagrania z koncertu, porównajcie z wersją studyjną i sami zdecydujcie kogo wolicie za mikrofonem.
Czy tylko ja mam wrażenie, że Dickinson czuje się w tym kawałku jakby niepewnie? Normalnie biega po scenie jakby miał w butach czerwone mrówki, a tutaj stoi przy perkusji i chyba pilnuje Nickowi blach... ;)
Wielu fanów zastanawia się, dlaczego panowie z Iron Maiden zdecydowali się zatrudnić na miejsce Bruce'a kogoś, kto zupełnie go wokalnie nie przypomina, a więc, w ich mniemaniu, nie pasuje do Iron Maiden. Wielu pyta, dlaczego nie zaproponowano współpracy Michael'owi Kiske, który odszedł z Helloween w tym samym czasie, co Dickinson z Maiden. Moje pytanie brzmi: po co kopiować frontmana, któremu nikt nie dorówna? Ani Kiske'm, ani żadną inną kalką Bruce'a fanów Dziewicy się nie oszuka i takie próby skończyłyby się sromotną klęską. Blaze tchnął w Maiden nowego ducha. Dwie ostatnie płyty z Dickinsonem nie powalały, "No Prayer For The Dying" był dużym krokiem wstecz, a "Fear Of The Dark" trochę sytuację poprawił, ale jej nie uratował.
Postawię teraz bardzo śmiałą tezę, za którą pewnie połowa z Was zechce mnie ukamienować: odejście Bruce'a i zastąpienie go Blaze'em było tym, czego tej kapeli było trzeba, może uratowało Iron Maiden od wypalenia się i śmierci naturalnej. Być może płyty nagrane z Blaze'em były dla Harrisa i spółki chwilą oddechu i szansą na spojrzenie na Iron Maiden z nowej perspektywy. Wpływy "The X Factor" wyraźnie widać na nowych albumach, więc cały zespół z pewnością nauczył się czegoś podczas tzw. "The Blaze Era".
A patrzenie na "The X Factor" tylko pod kątem roszady na pozycji wokalisty też jest niesprawiedliwe, bo to naprawdę świetny krażęk, jeden z moich faworytów w dyskografii Maiden. Harris powiedział kiedyś nawet, że "The X Factor" to najlepsza płyta w jego karierze.
O niektórych albumach mówi się, że powinno się ich słuchać w domowym zaciszu, w wygodnym fotelu, ze słuchawkami na uszach. "The X Factor" to zdecydowanie jeden z nich. Słuchanie tego w samochodzie czy podczas zmywania naczyń to jak oglądanie obrazów Beksińskiego na telefonie komórkowym.
Poszczególnych utworów z tego krążka nie będę omawiał, bo sami możecie posłuchać i ocenić, do czego serdecznie zachęcam. Zdradzę tylko, że solówka zaczynająca sie w okolicach czwartej minuty "The Unbeliever" powoduje wędrówkę ludów po moich plecach.
UP THE IRONS!