niedziela, 7 listopada 2010
Gramy blues, bo czwarta nad ranem...
Własnie siedzę przy kieliszku z głównym autorem tego blogu, czy bloga (niepotrzebne skreślić) i czuję, że tego mi brakowało. Jest słabe oświetlenie i Maraina gra na wirtrualnej gitarze, Piter udaj, że ma perkusję. Jest piękinie. Kto mi powie czemu nie może być tak zawsze? Zawsze mi brakuje w życiu czegoś tak pięknego jak wolnoś, wódka i papierosy. W natłoku spraw zapominamy o tym co jest ważne i co sprawia, że naprawdę jesteśmy szczęśliwi. Nawet nie wiem czemu piszę tego posta, chyba dlatego, że potrzebuję uzewnętrznić to czego brakuje mi w codzienności, tego najpiękniejszego czasu w życiu, jaki nazywam szesnastką. W tamtych czasach bywaliśmy na Woodstocku, jeszcze w Żarach, w górach i nad morzem, pełen grunge. Jeżeli ktokolwiek z czytających ma wspomnienia powiązane z najlepszymi przyjaciółmi i czasem, który jest wyjątkowy, niech je opisze. Dla mnie to właśnie było wtedy kiedy poznawałem Pearl Jam, Alice in Chains, czy Soundgarden. Czas kiedy nie było zmartwień i buntowaliśmy się przeciw wszystkiemu co mniej ważne. Pozdrowienia dla ludzi, którzy byli przy mnie przy zawichrowaniach mojego życia.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
nooooooo...to był kurde dobry wieczór ;)
OdpowiedzUsuńkurde i pamiętam takie właśnie wakacje...koniec roku szkolnego...wyjazd do Przys, wolne mieszkanie, granie od rana do wieczora na piwnicy, wieczorem impreza, ciepło, gwiazdy, pełnia księżyca...rano pączki ;) później wyjazd do Zakopca z mega ekipą, jak zwykle zresztą...powrót...później sierpień, czyli Woodstock, tam totalne szaleństwo, jeszcze większa bestroska, wolność umysłu, wolność duszy, wolność człowieka...coś pięknego...powrót z Woodstocku...3 dni i dalej w Polskę...męski wyjazd nad morze...poderwaliśmy dziewczyny na plaży, zrobiliśmy z nimi ognisko i zbudowaliśmy zamek z piasku...powrót do namiotu rano po wschodzie słońca...TO...BYŁY...CZASY!!!!!!!!!!!!!!!!!
OdpowiedzUsuń