poniedziałek, 29 listopada 2010

Fenomen Motörhead'a

Kiedyś jeden znajomy powiedział o Motörheadzie, że "nie rozumie fenomenu tej kapeli". Z jednej strony mu się nie dziwię: ani toto specjalnie przyjemne dla zmysłów (brzmieniowo: brudny sound, wizualnie: facjata wokalisty), ani ambitne, ani (dzisiaj) nie jest odkrywcze. Co więc ma w sobie zespół Motörhead, że w powszechnej opinii zasłużył sobie na miano żywej legendy?



Żeby odpowiedzieć na to pytanie, postanowiłem sięgnąć do źródeł i przeczytać jakieś wywiady z Lemmy'm. Po przeczytaniu kilku w głowie zaświtała mi myśl: "Ten gość jest po prostu chodzącą definicją określenia "rocker"!". Oto jeden z moich ulubionych fragmentów (pochodzi z wywiadu umieszczonego w serwisie muzyka.onet.pl):

(...)

Dz: Czyli dalej powiększasz listę tych dwóch tysięcy kobiet, z którymi podobno spałeś?

L: Nie, było ich tylko tysiąc. Ktoś przekręcił moje słowa.

Dz: Tysiąc to wciąż imponujący wynik.

L: Jeśli wziąć pod uwagę że mam 63 lata i uprawiam seks od 15 roku życia, a przy tym nigdy nie byłem żonaty… Z tej perspektywy to już nie wydaje się tak dużo. Wystarczyłoby zaliczać jedną dziewczynę co drugi dzień przez cztery lata. A przecież czasu miałem znacznie więcej.

(...)


Jeśli widzieliście kiedyś jakieś wypowiedzi Lemmy'ego, to pewnie tak jak ja domyślacie się, że mówił to takim tonem, jakby opowiadał o swoim ulubionym rodzaju herbaty.

Kilmister jest niesamowicie charyzmatyczny. Jeśli posłucha się tego co mówi i poczyta o tym, jak żyje, konkluzja nasuwa się sama: on się urodził po to, żeby być gwiazdą rocka. Przychodzi mu to tak naturalnie, jak Wojewódzkiemu błaznowanie. To nie jest typ gwiazdorstwa jaki prezentuje wielu ludzi szołbiznesu - Kilmister jest autentyczny. To jest Brudny Harry muzycznego świata w porównaniu do reszty Bad Boys.
Wzorem godnym naśladowania bym go oczywiście nie nazwał - narkotyków Lemmy od jakiegoś czasu już nie bierze, ale ponoć butelka Jack'a Daniels'a pęka każdego dnia. W zasadzie... ja też bym chciał codziennie wypijać butelkę Jack'a Daniels'a, więc nie będę hipokrytą i go za to nie skrytykuję ;)
O liderze Motörhead nakręcono film dokumentalny, tu macie trailer:



Muzyka Motörhead jest brudna, szybka, prosta, szczera, ostra - może się podobać. Ich brzmienie ciężko pomylić z kimkolwiek innym. Mam wrażenie, że gitarzysta nie uderza w struny, tylko w klingi floretów. Do tego dochodzą świetne solówki. Mnie do gustu znacznie bardziej przypadają te grane przez pierwszego gitarzystę zespołu, Eddie'go Clarke'a. Co do głosu Lemmy'ego, no cóż... W jego krtani utkwił chyba kawałek meteorytu.

W jednym zdaniu fenomen tej kapeli można podsumować tak: Motörhead to esensja rock and rolla. Gdyby rock and roll był substancją ulegającą krystalizacji, to moglibyśmy przeprowadzić taki eksperyment: wsypujemy trochę rock and rolla do naczynia i zalewamy go wodą, mieszamy wszystko do uzyskania jednorodnej substancji. Następnie do naczynia wkładamy nitkę i odkładamy całość w ciepłe miejsce. Po kilku tygodniach z nitki będzie zwisał Lemmy i śpiewał: "I don't need no excuse to like it fast And loose!".

Na koniec posłuchajcie trochę dobrej muzyki. Ale uważajcie, bo można się rozkangurzyć, więc jak macie coś do roboty do najpierw to zróbcie... :)

1 komentarz:

  1. Holy fuckin truth!!!!!!! Lemmy to definicja rockersa, bez dwóch zdań!!! Ogólnie koleś sprawia wrażenie, że jest zły jak skurczybyk i ma wszystko w dupie...moim zdaniem taki ma styl bycia, nie nabyty tylko wrodzony i wlasnie to czyni Motorhead fenomenalnym no bo nie oszukujmy sie, ze nie nastepuje reakcja...Motorhead -> Lemmy...Lemmy -> Motorhead. Wokal przepitego niedzwiedzia i brzmienie basu niczym rozpedzony Harley na Route 66...a co do lasek...zazdroszcze...co do Jack'a Danielsa...tez zazdroszcze...kurde a moze ja tez chcialbym byc rockersem? ;)

    OdpowiedzUsuń