poniedziałek, 8 listopada 2010

"November Rain", "November Hotel" i takie tam...

Złota polska jesień, jak co roku, przemknęła niezauważona i nastał czas wilgotnej, lepkiej szarugi - paskudnej na wsi i jeszcze gorszej w mieście. Budowlańcy gonią, żeby skończyć roboty przed zimą, dziewczyny ukrywają swoje wdzięki pod kolejnymi warstawmi odzieży, a liście zalegające na drogach obiecują ożywienie na rynku części do motocykli. O tej porze roku zazwyczaj większość z nas rewiduje swoje playlisty, bo tekst "take me down to the paradise city (...)" nabiera nowego, melancholijnego wydźwięku, nijak mającego się do wesołych akordów wygrywanych przez Pana Kapelusza. Na mojego pendraka, który dzielnie dostarcza mi muzyki w trakcie podróży samochodem (i przy okazji pomaga zagłuszyć huczące łożysko w piaście koła) trafiła zacna kapela znana jako Pink Floyd. Nawet dresiarze z dworca wileńskiego wiedzą, że angole z tej formacji są mistrzami budowania magicznego, niekiedy wręcz mistycznego klimatu. Więc kiedy w trasie z Warszawy do Przysuchy zabrzmiały pierwsze dźwięki z płyty "Wish you were here", musiałem zdwoić wysiłki, aby nie odpłynąć myślami do dalekich, fantastycznych krain (i przy okazji stuningować sobie samochodu na przydrożnej barierce, tudzież drzewie). Więc jeśli chcecie oderwać się myślami od ponurej rzeczywistości jaka czycha za oknem, to polecam zrobić sobie kakao, rozsiąść się wygodnie w fotelu, założyć zamknięte słuchawki i włączyć "Wish you were here" zespołu Pink Floyd. A jeśli moja paplanina Was nie przekonuje, to z pewnością zrobi to ten miażdżący klimatem klip:

1 komentarz:

  1. The band was just fantastic, that is really what I think. Oh, by the way, which was Pink? A Welcome to the machine jest naprawdę dobre, ciężko to ubrać w jakieś ładne słowa, ale coś w tym jest. Z resztą jak w wielu utworach PF

    OdpowiedzUsuń